niedziela, 30 listopada 2014

Zygmuntówka (Góry Sowie) - 29-30/11/2014

Cały tydzień myślałam, że gdzieś przydało by się pojechać. Myślałam, a myśl ta nie dawała mi spokoju. Mocno ograniczone środki powodowały, że wybór był również mocno ograniczony. Albo Sława albo jakieś schronisko bliziutko. Padło na Zygmuntówkę. Parę razy słyszałam, nigdy nie byłam. Tomek spytał Tomka i tak we czwórkę postanowiliśmy się tam wybrać (ja i Tomek, Tomasz i Kamila). I to był strzał w dziesiątkę - chociaż nie zgodzę się z napisem na stronie, że można dojechać autem - komfortowo jakimś jeepem. Typową osobówką niet - polecamy zostawiać auto przy Bukowej Chacie i przejść się ten krótki kawałek. Przyjechaliśmy późno - przez nas - po drodze zaliczyliśmy przejście w Tłumaczowie i obiadek po czeskiej stronie (Zupa czosnkowa, smażony ser i piwko!) w jakiejś małej knajpce na drodze do Broumova (4 osoby najadły się do syta za łącznie 55zł - w tym piwo). Po dojechaniu do Zygmuntówki mały wypad w górki - mieliśmy nocą zaliczyć Wielką Sowę, ale źle skręciliśmy i doszliśmy do Zimnej Polany przez Rymarz.
Wielką Sowę z samego rana - wyszliśmy przed 8 - ostatecznie zaliczyłam z mężem na następny dzień. Mały minus - nie mogliśmy wejść na wieżę, bo nie mieliśmy drobnych, gość nie miał wypad i ostatecznie nas nie wpuścił. Ale mu to wybaczamy - bo widoczność i tak była marna, więc z góry zobaczylibyśmy tylko czubki drzew, które rosną wokół szczytu. Przy innej pogodzie może bym miała do gościa żal, szczególnie, że wzięliśmy lornetkę. A tak, hak mu w smak.
Ogólnie było bajkowo. Nie było śniegu, ale była szadź, która utrzymała się przez cały nasz wyjazd i pewnie nadal się utrzymuje. Gdybym polowała na taką pogodę, to pewnie bym latami próbowała się wstrzelić - a tutaj taka miła niespodzianka :D


















Na pewno wrócimy tam nie raz. Mamy nadzieję, że finanse pozwolą na to jeszcze w tym roku :)
Pozdrawiam!

środa, 12 listopada 2014

"Już jesień. Liść na drzewie rzednie, Jeszcze ostatnim złotem gore, A z nim spokojnie gaśnie, blednie, Co nie umiało umrzeć w porę." L. Staff

I pewnie wszystko przykrywa całunem, bo mgliście na prawdę bywało :)
W sobotę już byliśmy na naszej działczynie. W sobotę - i tego się będę trzymać - chociaż soboty były ostatnie 3 minuty :) Rozłożenie łóżeczka, rozpalenie pieca i tak się zaczął nasz długi weekend :)
Później było już tylko lepiej :)
W niedzielę wycieczka rowerowa do Jeziornej (szlak zielony z Kuźnicy Głogowskiej, powrót żółtym do Radzynia). Piękna to była jesień. Już nie rozpalona, ale dojrzała :) Szlak bardzo ładny, chociaż trzeba uważać na początku żółtego, bo biegnie przez "Użytek ekologiczny Dolina Jeziornej" i tam niestety można się skąpać - dróżka biegnie przez bagno, a przejść można tylko po niedbale rozrzuconych gałęziach - co przy rowerze i psie jest sztuką niemałą ;) Starczy powiedzieć, że suchą stopą tego nie pokonaliśmy :) Za to ciekawostka na plus - około kilometra przed Jeziorną zielony szlak biegnie równolegle z "Lubuskim szlakiem wina i miodu", gdzie minęliśmy ciekawą zagrodę z barciami i snycerzem :) Zakochałam się w kapliczce w jego ogrodzie.
Poniedziałek to dwa motywy: Tomusiowy naprawiający drzwi w naszym domku i ja - konstruująca karmnik dla ptaków - i tutaj znowu ogromne dzięki dla babeczki z tartaku: wybrałam sobie drewienka i zapłaciłam za nie tylko 10 zł :) Dzisiaj oboje dopieszczaliśmy nasze dzieła :)

Jezioro Tarnowskie Duże.







Jezioro Sławskie







Sromotnik chyba bezwstydny czyli smrodliwy ;)



I takie widoki tuż za płotem :D




Dzieło rąk moich ;)
Koncepcja, wykonanie, szliforanie, fotografowanie - ja ;)
Tomusiowy tylko parę śrub dociągał, kiedy ja już nie miałam siły ich dokręcać.





Muszę jeszcze ten mój penthousowy karmnik pomalować - tu są trzy koncepcje:
- tylko lakier, czyli zostawiam kolor i fakturę drewna;
- pobielenie i lakier - czyli robimy go jaśniejszym, ale fakturę drewna zostawiamy;
- belki czerwone, dach zielony - czyli mocno świąteczne, ale tracimy i kolor i fakturę drewna.
Zresztą jakbym go nie pomalowała, ja będę z niego niesamowicie dumna, a ptice i tak będą miały to w kuprach. I powtarzam - za drewienka zużyte do jego budowy zapłaciłam 10 zł (!!).
Pod najwyższym dachem zawiśnie dzwonek z ziaren. Będzie wyglądać jak dzwonnica :)
Eh, pora spać, bo co dobre szybko się kończy  i na 8mą muszę być w pracy!
Ahoj!

ps.
zauważyłam, że coś się zmieniło w sposobie wyświetlania obrazków. Nie wiem dlaczego, postaram się to wyjaśnić i poprawić, bo jest mocno niewygodnie na chwilę obecną.

niedziela, 2 listopada 2014

Pierniczenie 2014 - ciasto

Dzień Zaduszny dzisiaj. Czuć to na prawie wszystkich blogach. Wczoraj powinnam również napisać jakieś górnolotne słowa o przemijaniu. Nie zrobię tego. Od dwóch lat dni 1 i 2 listopad to dla mnie może po części i chwila na zastanowienie się nad bytem, ale przede wszystkim rozpoczęcie sezonu piernikowego. Myślę, że Ci wszyscy, którym zapalam świeczki dzień wcześniej, a którzy już dawno odeszli, bardziej zadowoleni są z tego, że człowiekowi się jakoś układa i nie umartwia się za wcześnie.
Zwyczajem ostatnich kilku lat, wzięliśmy znajomych, kupiliśmy najtańsze znicze i popijając zdrowie (ja prowadziłam, więc tylko kibicowałam), zapalaliśmy je na zapomnianych grobach. Najbardziej przykre były opuszczone groby dzieci :(
Nie mniej jednak, paru duszyczkom wskazaliśmy drogę. W drodze powrotnej zaczęło się robić mgliście. Na tyle mgliście, że musiałam włączyć przeciwmgielne, a to się rzadko zdarza. Świat wyglądał na prawdę bajkowo.


To było wczoraj. Dzisiaj zgodnie z tradycją zrobiłam ciasto na piernik. Będzie dojrzewało 6 tygodni. Oczywiście z moją przyprawą :) Kupnych już nie uznaję ;) Przy kręceniu ciasta wspominałam zmarłych i dziękowałam im za każdy wkład w moje życie, wspominałam również tych, których bardzo dawno nie odwiedzałam. Z przepełnionym ciepłem sercem obiecałam sobie, że w tym roku odwiedzę kogoś (a właściwie dwójkę ktosiów), u których nie byłam już ładnych parę lat, a co roku obiecuję sobie, że pojadę. Zapakuję upieczony piernik, zdjęcia ze ślubu i pojadę podzielić się tym co w moim życiu dobre. Bo o to przecież chodzi - szczególnie w Boże Narodzenie (mam zamiar odwiedzić ich w wigilię Wigilii). I wyszło górnolotnie.  Trudno. Ciasto chwilę po ukręceniu i przeniesieniu do szklanej miski prezentuje się tak:


Byliśmy też na placu koło Młyna. Mało stoisk :( Ale udało mi się wypatrzeć metalowo-szklaną gwiazdkę - świecznik na tealight - na łańcuchu. Zapłaciliśmy 15zł. A wieczorem prezentuje się tak:


Myślę, że to było dobrze wydane 15zł. Nawet Tomkowi się spodobała :)