niedziela, 27 października 2013

"na niepogody duszy mej..."

Chociaż wali się i pali, mamy z Tomkiem takie jedno miejsce, gdzie uciekamy od trosk dnia codziennego. Jak w piosence Agnieszki Osieckiej:


"Na wszystkie moje pogody, 
na niepogody duszy mej - 
trzeba mi wielkiej wody, 
trzeba mi wielkiej wody, 
 tej dobrej i tej złej... 
Oceanów mrukliwych 
i strumieni życzliwych, 
czarnych głębin niepewnych
 i opowieści rzewnych..."



My uciekamy do Sławy. Przed złymi chwilami w pracy. Przed wszelkimi mocno prywatnymi smutkami. Tam odnajdujemy to, co gubimy w szarości wrocławskich dni. Mimo wszelkiego zła, które nas otacza, tam jesteśmy szczęśliwi. Tam człowiek cieszy się z głupiego krzaczka, który, gdy go sadziliśmy miał cztery listki na krzyż. Czerwone korale kaliny zwisające nad jeziorem, czy liście brzozy tańczące na wietrze i lądujące u stóp. Dla takich chwil, przeżywamy kolejny tzw. dywanik w pracy. W takie chwile wybacza się wszystkie przykre uwagi na własny temat. Tam się człowiek wycisza i staje na chwilę kimś lepszym. Na chwilę, bo po tej chwili wraca Wrocław. Wraca ból głowy spowodowany smrodem miasta. W takich momentach pytam się "Co mi Panie dasz, [..] na tę resztę lat?!".


A tam? Tam jest tak:










Na "do widzenia" tej pięknej jesieni, uplotłam sobie wianek z brzozowych witek. Mój pierwszy i jestem z niego bardzo dumna - pokażę go przy najbliższej okazji. Z niego powstanie świąteczna ozdoba na drzwi.
Na razie pozostaje mi ciepła kąpiel z zieloną herbatą i Baileys. Miłego wieczoru życzę!

//edit
BTW kościółek, którego zdjęcia umieściłam znajduje się w Krzepielowie (miejscowość na trasie Sława-Głogów). Zawsze jak tamtędy przejeżdżaliśmy, to miałam chęć do niego wstąpić. Teraz się to udało. Niestety do oglądania tylko z zewnątrz. Więcej informacji można znaleźć TUTAJ.

0 komentarze:

Prześlij komentarz