Tak i znowu, i pewnie nieustająco. Jeśli nie mają nas tam dosyć (nie uświetniamy ściany "Tych Państwa nie obsługujemy"), to był to nasz drugi i na pewno nie ostatni pobyt tam. Mimo wszystkich przygód - tych złych, które nam się teraz przytrafiły. Mimo, że dużo ludzi mówi, że dzierżawca nie taki, że brak klimatu itp. Obecny wyjazd łączył stare w nowym, spotkaliśmy Dzidziusia - dawnego bacowego tego przybytku, spotkaliśmy Piotrusia, mimo wszystko wyjazd im plus (chociaż finansowo mocno mocno na minus).
Po drodze odwiedziliśmy bazylikę w Wambierzycach, gdzie trafiliśmy wprost na koncert chórów. Potem wpadliśmy do rodziców Katarzyny - po ładnych paru latach spotkałam Panią Ewę i Pana Leszka, to było i miłe i z pewnych względów niestety bardzo przykre. Wpadliśmy jak po ogień. Wręczyć prezenty - m.in. konik na biegunach od Iz&Red. Obiecaliśmy, że w wakacje zaglądniemy na trochę dłużej i mam zamiar tę obietnicę dotrzymać.
A teraz fotorelacja.
Koncert kolęd w bazylice w Wambierzycach:
Wambierzycka szopka - nie lubię, odkąd zauważyłam, że jest tam wypchany mały jelonek :(
A to już w Zygmuntówce.
Kluska wie jak się ustawić. Wygodna kanapka naprzeciwko kominka. Tak to można żyć ;)
Śniegowe chmury w drodze na Wielką Sowę.
Z mężem, Tomaszem i Panem Piotrusiem w Akwarium na Przełęczy Jugowskiej. Po drugiej stronie aparatu Kamila :D
Oprócz nas w Zygmuntówce byli tylko Renata i Dawid. Jak widać Kluska bez walki nie ma zamiaru oddać najlepszej miejscówki ;)
Ostatni dzień. Droga w dół z Zygmuntówki do Bukowej Chaty. Nie dość, że śnieg to jeszcze szadz. Normalnie od takich widoków to mi się w dupie poprzewraca. Eh, ten paskudny Wrocław.
Na Przełęczy Jugowskiej.
Tomusiowy nostalgicznie.
Do następnego!
0 komentarze:
Prześlij komentarz